skobel pisze:
Tracisz czas i siły. Uważam podobnie jak Kasia, że film nie obroni się sam i wszyscy rejtani tego świata nie zmienią jego wartości.
Nigdy nie brakuje mi czasu ani ochoty na trochę przyjemniej dyskusji :)
Swoją drogą, pozwolę sobie zaznaczyć na samym początku jedną rzecz, żeby potem nie było że się wycofuję, albo zmieniam zdanie ;) Tak jak napisałam wcześniej, nie uważam że jest to film wybitny i olśniewający - mam mu wiele rzeczy do zarzucenia i wiele z nich pokrywa się z tym co piszesz. Gra aktorska momentami była faktycznie nienajlepsza, a niektóre dialogi nie miały polotu. Poza tym widać, że po śmierci Ledgera film był naprędce pozszywany, co niestety pozostawiło niedociągnięcia.
Jednak, mimo wszystko, nazywanie tego filmu bublem uważam za zdecydowanie krzywdzące.
Akurat widowiskowość i estetyka surrealistycznych scen były dla mnie dużym atutem podczas seansu. Były to obrazy wysmakowane i trafnie dobrane do wymowy scen.
Symbolika? Szanujmy się ! Z definicji symbole cechuje wieloznaczność i umowność odbioru. Kto zechce dojrzy je w każdej produkcji, kto się zaimpregnuje – odczyta je wbrew woli twórcy. Do nawet najgorszej szmiry można przypiąć metkę symbolikę i analizować ją poprzez ten pryzmat – jedyne, co się w ten sposób produkuje, to bełkot (patrz: słynne już poszukiwanie symboli w Zmierzchu). W filmie nie dostrzegam niczego wymownego na tyle, by zmusiło mnie do spojrzenia na film pod innym kątem zupełnie odwrotnie do równie gilliamowskiego Fisher Kinga i jego Graala.
Idąc za Twoim przykładem - Zmierzch widziałam i (na szczęście dla mojej jaźni ;) ) nie doszukałam się w nim ukrytej symboliki więc chyba nie, nie próbuję na siłę doszukiwać się znaczeń tam gdzie ich nie ma.
Ten film za to jest właśnie zabawą w skojarzenia! Samo umieszczenie go w estetyce surrealizmu nie jest przypadkowe i wyraźnie na to wskazuje. Uważasz, że idiosynkrazja, na której bazuje surrealizm, to bełkot?
Zresztą, sam napisałeś, że podobała Ci się ta surrealistyczna estetyka. Ale naprawdę potraktowałeś ją tylko i wyłącznie jako obraz?
Ok., film, nie był płytki, bo wyobraźnia to ważny temat. Lecz na pewno był powierzchowny. Nie dostarczył wrażeń kontemplacyjnych, poruszających i zapadających w pamięć scen drążących do rdzenia jaźni i kwestionujących porządek rzeczy. Sorry, to slajd istotnych kwestii a nie ważący głos w dyskusji. Obojnacze, wyważone i chłodne danie. Blee.
Ale ten film nie był jedynie o wyobraźni. To tylko jedna ze składowych całej historii. Dla mnie był to przede wszystkim film o człowieku; o jego wyborach i jego moralności.
Poza tym, płytki i powierzchowny to dla mnie synonimy. Czemu więc twierdzisz, że nie był płytki, ale był powierzchowny? Może stwierdzisz, że czepiam się słówek, ale dla mnie jedno przeczy drugiemu. Zresztą, co sprawiło, że przestał być dla Ciebie płytki, ale pozostał powierzchowny?
Poza tym, jeśli uważasz, że film był powierzchowny, to fabuła nie miała za bardzo nic do przekazania, tak? Czyli mam rozpatrywać film dosłownie, jako historyjkę o człowieku który założył się z diabłem. Hm…
Dla mnie filmy Williama są studium człowieka - Las Vegas Parano nie jest filmem o dragach, a 12 małp nie opowiada o podróżach w czasie. Ten film nie jest wyjątkiem, nawet jeśli nie dorównuje, jak sam wspomniałeś, innym gilliamowskim produkcjom.
Drapiąca pisze:
(spójrz choćby tylko na tę jedną scenę, jak bardzo jest symboliczna – w ulepszonym imaginarium siedzi naga modelka (sic!)).
Dla mnie była to Wenus w pozie rodem z Sandro Botticelliego (narodziny Wenus). I jako taka wpisuje się w estetykę imaginarium idealnie nie szokując mnie o włos.
Botticelli w estetyce surrealistycznej. Toż to szok! I skandal! ;)
A poważnie, miałam na myśli dosłownie nagą modelkę :) Nie wiem czy wiesz, ze dziewczyna która grała Valentine, faktycznie jest modelką, nie aktorką? W tej scenie wygląda, jakby wyjęto ją prosto z okładki Vogue’a.
A jeśli już mam się czepiać – Narodziny Wenus? Wenus na obrazie stała, a nie siedziała, jeśli już o pozach mowa.
Gdybym miała głębiej to zinterpretować, powiedziałabym raczej, że jest biblijną Ewą; siedzi pod drzewem z którego zwisa jabłko. Vide – jest symbolem grzechu, a skąd już blisko do nagich modelek i wszechobecnego seksu w mediach. Co więcej, po drugiej stronie sceny leży cały stos jabłek, na nich leży Anton, przebrany za opasłego, zblazowanego faceta. Nie masz skojarzenia z wyraźnym przesytem? Dla mnie właśnie ukazuje to bombardowanie seksem zewsząd do tego stopnia, że przestaje być owocem zakazanym.
A przy okazji dla mnie kluczowe było nie wprowadzenie spektaklu do centrum handlowego, a skonkretyzowanie target – zainteresowanie budzi bowiem już nie cała trupa a sam Tony. Odbiorcami stają się same kobiety w średnim wieku. Czyżby to one były obdarzone największą wyobraźnią? No chyba, że chodzi o fantazję z twarzą Lawa/Farrella/Ledgera/Deppa.
Drapiąca pisze:Ty mówisz, „czekam na Avatara” – nie umniejszając Avatarowi, czekasz na technicznie zaawansowany, naszpikowany nowoczesnymi efektami produkt marketingowy. Mówisz, że historia Parnassusa Cię nie zadowoliła – tym samym odwracasz sie od idei tradycyjnego podania, które towarzyszyło nam przez wieki. Teraz już historia Roszpunki jest za nudna, za prosta? Czego potrzeba żeby nas teraz zadowolić? Sztuczności, chemii? Herbata aromatyzowana jest smaczniejsza od naturalnej, ciało po operacji plastycznej jest kanonem piękna... a baśnie braci Grimm, uznane za okrutne, zostały gemialnie odrzucone przez dziecięcych psychologów...
oj, demagogia...
Piotrze, ja naprawę uważam to, co napisałam, za ważne w kontekście tego filmu. Zauważ, jak wiele potrzeba było, żeby w ogóle zachęcić ludzi do wejścia w świat ich własnej wyobraźni. Potrzeba było do tego Tony’ego, człowieka który uciekł się do marketingowych sztuczek (co sam zauważyłeś kilka linijek wyżej), czyli właśnie tej sztuczności, jedynej rzeczy która pociąga ludzi w erze konsumpcjonizmu. A przecież Imaginarium zmieniało ich zycia na lepsze, uświadamiało im czego naprawdę pragną, co może uczynić ich szczęśliwymi. Ludzie nie zaglądają w głąb siebie, nie czynią sobie trudu, żeby zauważyć coś więcej niż tylko ładne opakowanie, marketingowa otoczka i sztuczne ulepszacze. Prą tylko przed siebie z klapkami na oczach i słowem ‘konsumpcja’ na ustach i nawet nie rozglądają się dookoła.
Druga sprawa – ten film naprawdę ma typową konstrukcję baśni (swoją drogą, bardzo polecam lekturę ‘Morfologii Baśni‘ Proppa). Czy to dobrze, czy źle – nie mi oceniać, ale pewna prostota w budowie fabuły jest tutaj całkowicie naturalna – mianowicie, według Proppa, każda bajka magiczna składa się z określonej ilości składowych elementów (chyba coś ok. 30) i może występować w niej kilka typów bohaterów.
Drapiąca pisze:
To i tak tylko ułamek tego, co film miał do przekazania, ale nie chce się tu bardziej rozpisywać (bo to chyba nie od tego temat ;) )
Przyznam się Aniu, że film obejrzałem dzień przed twoim postem i bardzo się na nim zawiodłem. Stąd być może radykalne poglądy- nie traktuj ich , na rany Boga, jako ataku na twoje wrażenia.
Piotrze, to że film Ci się nie spodobał, to Twoje święte prawo, ale umniejszanie jego wartości w tak radykalny sposób, jest trochę niesprawiedliwe.
Tak jak napisałam wcześniej, brakuje mu wielu rzeczy i zgadzam się z Tobą, że pewnie mógłby być lepszy. Ale abstrahując od gustów i tego czy się komuś podobał czy nie, nie jest tylko bełkotliwą papką..
Dla mnie film pozbawiony jest lekkości, błyskotliwości w ujęciu fabuły- toporne sceny (realne) i schematyczne dialogi rozkładają go na łopatki z siłą Pudziana. Szczególnie źle wspominam kwestie- dla mnie brzmiały tak, jak każdy z aktorów (pisałem już, ze bardzo dobrych) czekał tylko, aby powiedzieć co swoje. Brakło im powera mistyfikacji i iluzji. A, że akcja zamykała się w pięciu postaciach o ledwie ciepło-mdłych relacjach- nie było możliwości wykorzystania ich potencjału. Wszystkie rysy, które można było wykorzystać do załamania frontu drużyny ledwie zarysowano- w tym filmie nikt się nie kłóci, a jak już to po dziecinnemu (Anton i Valentine tupią nogą). W tym filmie nikt ze sobą nie rozmawia, a jeśli już, to po to by coś powiedzieć, nie by kogoś przekonać do czegoś.
Mhm.. niestety dla mojej polemiki, musze się tutaj z tobą zgodzić.
Aaaaale… (nie byłabym sobą gdybym nie dodała tego ‘ale’, wybacz mi ;) ) sam zauważyłeś że to realne sceny były toporne, w przeciwieństwie do tych rozegranych w imaginarium. Śmiem twierdzić, że to mógł być celowy zabieg, po to żeby jeszcze bardziej podkreślić kontrast między tymi dwoma światami. Realny świat jest toporny, sztywny, nieprawdziwy - prawdziwe piękno i lekkość tkwią w naszych umysłach.
Logicznie też film mi nie gra. Ok. pochopny zakład- bywa, ale czekanie do ostatniego wieczora, aby spróbować wygrać i znieczulanie się alkoholem w miedzy czasie? I to gościu, który ma wszystkie predyspozycje by go wygrać? <tryb niespolerowania: włączony ;p>
[W tym akapicie SPOILERY :)]
Uważasz, że Parnassus miał wszelkie predyspozycje do wygrania zakładu? Moim zdaniem właśnie wręcz przeciwnie
Diabeł miał przewagę od samego początku, a jego wieczne zakłady z Parnassusem może i z jednej strony stawały się jego małymi eksperymentami, ale tak naprawdę były jego sposobem na zabicie nudy. Nie o to chodzi, żeby złapać króliczka, ale by go gonić. Diabeł pozwolił wygrać Parnassusowi pierwszy zakład, żeby dać mu nieśmiertelność, żeby w swój chory sposób zyskac kompana, żeby móc się z nim droczyć w nieskończoność ( a może wręcz miał w zanadrzu więcej takich Parnassusow ;) ) Prawda jest taka, że gdyby naprawdę chciał, mógłby wygrać ten zakład od razu. Zauważ, że kiedy w końcu wygrał zakład, wcale się z tego nie ucieszył… On po prostu chciał grać, nie wygrywać.
Dziwisz się też, że Parnassus znieczulał się alkoholem. A przecież to już był wrak człowieka, zmęczonego życiem i swoją nieśmiertelnością, który już kilkakrotnie dokonał złych wyborów, pozwolił się skusić i nie potrafił z tym walczyć, tak jak nie potrafił walczyć ze swoimi nałogami - do alkoholu, do hazardu.
Ogólnie ten film – zgadzam się z Krwią- ma niewykorzystany potencjał. Ale nie potrafię ocenić, go w kryteriach kina. Dla mnie to dzieło portfeli producentów, nie Gilliama. Film wyposzczono, by przyniósł zysk, lub przynajmniej pokrył straty. I taka decyzja jest uzasadniona ekonomicznie, ale artystycznie traktuje go jak patchwork, lub niedoróbkę.
Na pewno tak, na pewno został wypuszczony dla kasy, ale pokaż mi produkcję, która nie jest robiona dla kasy. Scenariusz był gotowy, przy filmie pracowało wiele osób, zainwestowało w to swoją pracę i czas. To nie miał być przecież film jednego aktora, dlaczego więc Gilliam miałby spisać na straty swój pomysł i wyrzucić go w błoto? Co więcej, gdybym nie wiedziała o śmierci Ledgera i obejrzała ten film, pewnie pomyślałabym że zmiany aktorów to celowy zabieg. Jak dla mnie, całkiem zgrabnie wybrnięto z tej sytuacji. Inna rzecz, że nie podobała mi się za bardzo gra Farrela, Jude’a też niespecjalnie. Dla mnie jedynym alter ego mógłby być Deep, ale z kolei wtedy idea straciłaby sens – w końcu Tony po drugiej stronie lustra miał przybierać postać idealnego mężczyzny dla kobiety, w której wyobraźni właśnie się znalazł.
Nie wiemy i nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałby ten film, gdyby został nakręcony zgodnie z oryginalnym scenariuszem. Kto wie, może wcale nie byłby lepszy ;)
Drapiąca pisze:
I mimo, że jednocześnie miałabym temu filmowi dużo rzeczy do zarzucenia, to jednak jest jednym z tych frapujących obrazów, o których symbolice możnaby napisać całe elaboraty...
Pokusisz się o jeden jako polemikę?
Tutaj może nie będę pisać eleboratów sensu stricto, ale mimo że wyżej już kilka znaczeń przytoczyłam (przynajmniej tak jak ja je rozumiem), zawsze mogę napisać o następnym :)
Mam tylko nadzieję że nie uznasz tego za stratę czasu i sił z mojej strony ;)
Weźmy samą tylko postać Tony’ego. Tony – oszust o kilku twarzach (swoją drogą przypomina mi trochę Lokiego). Okrutny oszust, który chciał pokonać śmierć.
Most na którym zostaje znaleziony Tony, to ten sam most, na którym znaleziono powieszonego Roberta Calvi. Ta scena jest wyraźnym nawiązaniem do śmierci włoskiego oszusta, zwanego ‘Boskim Bankierem’. Tym bardziej, że w kieszeni Tony’ego znaleziono cegłę (Calviego obciążono kilkoma kilogramami cegieł).
Poza tym, wisielca obrazuje jedna z kart tarota. Nie wnikając w głębsze znaczenie samej karty, kiedyś nie nosiła nazwy wisielec (The Hanged Man), ale Zdrajca (The Traitor).
Kiedy poznajemy Tony'ego, jawi się nam jako postać pozytywna, długo zwodzi wszystkich, kłamie, a przecież wszystkie te symbole już od początku wskazywały na to że jest oszustem i kłamcą. I nawet jeśli on o tym nie pamiętał, nie pokonał i nie zmienił swojej natury.
Oprócz tego, na jego czole są wyrysowane znaki phi , delta i… chyba theta. Podejrzewam, że może być to pewna aluzja do amerykańskiego bractwa, ale nie wgłębiałam się nigdy w ich historię.
Swoją drogą, trochę tak jak w Mistrzu i Małgorzacie, okazuje się że to wcale nie diabeł jest największym złem – diabeł kusi, prowokuje, ale gra fair. On jedynie zabiera dusze, które zasłużyły na potępienie. Prawdziwa okropność i okrucieństwo tkwi w człowieku, którym jest Tony.
No, ja się rozpisałam, chyba aż nadto. W zamian spytam Cię, z samej ciekawości, jak interpretujesz zakończenie filmu? I kto kogo w końcu oszukał, Twoim zdaniem?